Galeria Pomost
zaprasza na wernisaż i slideshow
Lucjan Demidowski /rekomendacja: Marcin Sudziński/
ISLANDIA
26.02.2016 /piątek/ godz. 18.00
rekomendacja:
rekomendacja:
„Uczucie obcowania z fotografią staje się podobne do
dotknięcia czegoś tajemniczego, co było kiedyś żywą pulsującą materią, a dziś
jest tylko kartką papieru! Może czujemy podobne napięcie dotykając kawałka
wulkanicznej lawy, która, wyrzucona z głębi ziemi, była świadkiem narodzin
naszego świata!”
Jerzy Lewczyński Archeologia
fotografii
Wyobrażam sobie człowieka kroczącego z aparatem na
statywie po surowym, wulkanicznym lądzie. Widzę go niosącego lustro, patrzącego
na polodowcowe bruzdy. Słyszę wiatr igrający z jego ciałem na stromym stoku.
Ziemia, woda, powietrze i zastygła lawa zrodzona z najgorętszego ognia planety.
Człowiek ustawia lustro w polu kadru zaburzając krajobraz jego własnym
odbiciem. Ziemia przygląda się samej sobie. Właśnie tu, gdzie zachowała swój
pierwotny charakter.
Idea pojawia się jako czysta forma, nie dotknięta
żadnym działaniem, poza materią. Zawieszona pomiędzy bytem a niebytem jest fazą
oczekiwania. Jest ziarnem nie wiadomo przez kogo rzuconym w glebę. Jest punktem
odniesienia, początkiem drogi, której przebieg nie jest wiadomy. Dlaczego
powstaje? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Widzimy ją wewnętrznym okiem ale
widzenie to nie jest jasne. Przypomina sen i utopię. Czy ją podejmiemy i
spróbujemy przenieść do świata materii? Czy przestanie nam wystarczać jej
ulotna obecność i zapragniemy nadać jej powłokę? Z nogami na ziemi i głową
skierowaną w niebo mediujemy pomiędzy światami. Taka jest nasza natura.
Zanim powstanie fotografia, powstaje podróż po obrazy.
Bywa że daleka. Po co tam jechać? Nie ma jednej odpowiedzi. Po prostu wkraczamy
na tą nieznaną drogę. Przemierzanie jej okazuje się niezwykłe. Już sama
fotografia, ten pozornie płaski obiekt, w którym zatapiamy spojrzenie okazuje
się być podróżą. Wektory czasu zmierzają tu nie tylko w kierunku przeszłości.
Biegną zarówno ku teraźniejszości jak i przyszłości. Transmisja w czasie
stanowi zasadniczy motyw różnych fotograficznych odkryć – powiada
Lewczyński. Przez zdjęcie usnute z delikatnej materii światła jak przez dziurkę
od klucza patrzymy w otchłań czasu i jest to spojrzenie odwzajemnione.
Tam gdzie docierał współczesny człowiek docierała
również fotografia. Stała się przedłużeniem jego zmysłów, zmaterializowaną
formą pamięci, świadkiem jego głębokich przeżyć. Po stu latach wydobyta z bryły
arktycznych lodów pokazywała człowieka w samotności zabójczego krajobrazu
pływających białych gór. W pełnych barwach niosła przekaz z księżyca pokazując
ziemię zawieszoną w kosmicznej przestrzeni, dając tym samym wyraz czemuś, czego
nie sposób wyrazić nagle, stawiając zdanie tak, jak stawia się fotografię.
Ujawniała oceaniczną głębinę niekiedy bardziej tajemniczą niż otaczający
kosmos. Pokazywała stworzenia, których istnienia człowiek nawet nie podejrzewał.
Była świadkiem miłości i nienawiści, narodzin i śmierci, milcząco pokazywała to
czego człowiek nie potrafił dostrzec. Stała się zwierciadłem rzeczywistości.
Podróż do Islandii nie była podróżą po fotografie.
Fotograf nie pojechał tam po zdjęcia. Pojechał spełnić marzenie. Zostawić ślad
stopy na nieznanym globie obok śladów stóp swoich dzieci. Jednak nie byłby sobą
gdyby nie wyruszył tam w towarzystwie fotografii. Te zdjęcia to nie proste
widoki. To obrazy wyrzucone gdzieś ze środka jak fragmenty płynnej skały
wyrzucone z serca wulkanicznej góry. Są jak stygnąca lawa, która nigdy nie
utraci swojej pierwotnej energii.
Pamiątką z wyprawy do Islandii, którą zaraz po
powrocie otrzymałem od Lucjana Demidowskiego był wulkaniczny kamień
wielkości włoskiego orzecha.
Marcin Sudziński, Stygnąca lawa, styczeń 2016
Dlaczego Islandia?
Pewnie dlatego, że jej wcześniej nie widziałem. Lecz przecież nie widziałem także większości miejsc na ziemi i zapewne nie dane mi będzie ich oglądać.Lecz Islandię zobaczyłem. Taką, jaką widzieć chciałem i taką, jakiej oczekiwałem. Surową, niemal monochromatyczną w barwie, miejscami nieskażoną cywilizacją. Z otwartymi przestrzeniami i stożkami wygasłych przed tysiącami lat wulkanów. Z nicującymi na wylot wiatrami, śnieżną zadymką i ostrym światłem pozwalającym na fotografowanie niemal do północy.
Czy fotograf może uznać to wszystko za wystarczający powód do jej odwiedzin? Czy może istotniejsza jest świadomość przebywania w miejscu, którego kiedyś nie było, a które powstało jako dowód istnienia niewyobrażalnej energii? Na te pytania każdy musi odpowiedzieć sobie sam, gdyż powody mogą być także różne.
Czy fotograf może uznać to wszystko za wystarczający powód do jej odwiedzin? Czy może istotniejsza jest świadomość przebywania w miejscu, którego kiedyś nie było, a które powstało jako dowód istnienia niewyobrażalnej energii? Na te pytania każdy musi odpowiedzieć sobie sam, gdyż powody mogą być także różne.
Lucjan Demidowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz